środa, 23 lipca 2014

Rozdział 1.

Mirabell

Nastał kolejny ciężki dzień podróży. Od samego poranka nad głowami podróżnych kłębiły się ciemne chmury. Droga już gdzieniegdzie była pokryta śniegiem, ale powietrze już od dłuższego czasu dawało znać o nadchodzącej zimie. Grupka ludzi składająca się z trzech żołnierzy i dwóch kobiet wędrowała już od pewnego czasu, zbliżając się do upragnionego celu - Muru.
Mirabell Royce nie była przyzwyczajona do takich długich podroży, więc co jakiś czas zatrzymywała się wraz ze swoimi ludźmi w pobliskich karczmach, aby tam zjeść ciepły posiłek i odpocząć w miarę wygodnych łóżkach.
 Nigdy nie lubiła podróżować tylko i wyłącznie w otoczeniu mężczyzn, dlatego zabrała ze sobą swoją jedyną przyjaciółkę Aurę. Obie znały się od najmłodszych lat i każdą wolną chwilę spędzały razem w Orlim Gnieździe. Dla Mirabell taka długa rozłąka z przyjaciółką byłaby nie doniesienia.

Minął czternasty dzień ich wyprawy, gdy w końcu przekroczyli granicę Winterfell i znaleźli się na terenie Wilczego Lasu. Dziewczyna widząc przed sobą potężne, pokryte śniegiem drzewa, które pięły się tak wysoko, iż wydawało się, że dotykają nieba, zadrżała. Im coraz głębiej zapuszczali się w las, wydawało się, że pokrywa go coraz to gęstsza warstwa białego puchu.
Zapadł już zmrok, na niebie powoli zaczynały pojawiać się gwiazdy, a oni w dalszym ciągu zanurzali się w coraz większym chłodzie.
Las nocą niespodziewanie ożył. Wraz z pojawieniem się księżyca, po okolicy rozniosło się wycie wilka, a zaraz potem kolejne i jeszcze następne. Mirabell przez jeden ułamek sekundy, mogłaby przysiąc, że widziała błysk żółtych ślepi niedaleko ścieżki. Przeszył ją delikatny dreszcz, a jej klacz zarżała niespokojnie. Zwierze wyczuło jej strach, więc poklepała je po boku, szepcząc uspokajające słowa.
Royce usłyszała za sobą cichy jęk Aury i zatrzymała się. Spojrzała na przerażoną twarz towarzyszki i wyciągnęła dłoń, aby uściskać jej rękę. Chociaż sama drżała na ciele przez roznoszący się odgłos stada wilków, chciała dodać otuchy przyjaciółce. Pokazać jej, że jest tutaj z nią i nie powinna niczego się obawiać. Aura zacisnęła palce na jej dłoni i uśmiechnęła się wdzięcznie. Nie odzywając się ani słowem, ruszyły dalej, za oddalającymi się ludźmi.
-Walterze!- wzięła głęboki oddech i zwróciła się do swojego strażnika. Ten odwrócił się niemal natychmiast na dźwięk jej głosu i widząc, że zbyt daleko oddaliły się od grupy, zawrócił szybko ludzi.
-Tak, moja pani? Czy coś się stało?- spytał, rozglądając się uważnie wokół, jakby szukał zagrożenia. Jedna ręką sięgnął za poły grubego płaszcza, chcąc zapewne wyciągnąć miecz. Uspokoiła go, kiwając przecząco głową.
-Jesteśmy po prostu zmęczone. Rozbijmy obóz, odpoczniemy parę godzin i wyruszymy zaraz z rana.
-Nie wiem czy to dobry pomysł. Wszędzie czają się dzikie zwierzyny. Chwila nieuwagi i możemy zostać zaatakowani. Dziewczyna westchnęła, przykładając dłoń do czoła i odezwała się ponownie, siląc się na spokojny ton.
-Dwójka strażników na warcie wystarczy. W razie niebezpieczeństwa zostaniemy szybko powiadomieni i ruszymy w drogę. Nie mam ochoty wysłuchiwać dalej twoich sprzeciwów. Chyba zapominasz, do kogo się zwracasz.- z każdym jednak wypowiadanym słowem, jej głos przybierał na sile. Nie było sposób zauważyć, że powoli jej strażnik działał jej na nerwy, próbując ignorować rozkazy. Ostatnie zdanie wręcz wykrzyczała. Czułą jak serce łomocze jej w piersi. Nie lubiła się denerwować, zwykle zdarzało się to bardzo rzadko. Lecz w takich okolicznościach, jeszcze na dodatek czując okropne zmęczenie, nie potrafiła się już więcej pohamować.
Chcąc czy nie, musiał w ostateczności przystać na wolę swojej pani. Zsiadając z koni, odprowadziła wzrokiem mężczyznę, który wraz z pomocą dwóch towarzyszy, zebrał kilka suchych gałęzi i rozpalił dla nich ognisko.

 Po kolejnych czterech dniach wędrówki, Mirabell w końcu wyczuła, że zbliżają się do celu. Od dwóch nocy jechali bez postoju, bo takie było jej życzenie. Była zmęczona, ale za wszelka cenę starała się tego nie okazywać. Jej jedynym pragnieniem było w końcu znaleźć się na Czarnym Zamku. Dopiero wtedy pozwoli sobie na odpoczynek. Dlatego też na każdą wzmiankę o stanie jej samopoczucia, zbywała rozmówcę krótkim zdaniem, że czuje się dobrze.
 W końcu drzewa zaczęły rosnąć coraz rzadziej, aż w końcu okolica stała się białym pustkowiem. Zostawili za sobą las, by w końcu dostrzec potężna białą budowlę wznoszącą się kilkadziesiąt metrów w górę. Wrażenie było takie jakby lodowa budowla sięgała nieba.
Jej opiekun wydał z siebie radosny okrzyk, a na twarzach reszty również było widać zadowolenie i ulgę, że ich wyprawa dobiegła końca. Aura jadącą już z samego przodu, wjechała przez bramę na plac znajdujący się przy zamku.
-Panienko Mirabell, jesteśmy już na miejscu.- odwrócił się w jej stronę, a jego uśmiech zaraz zbladł.- Dobrze się czujesz, Pani?
Zmusiła się do delikatnego kiwnięcia głową. Czuła się coraz bardziej słaba, jej organizm nie przywykł do takich podroży, a te zaledwie dwa dni bez snu wystarczyły do pogorszenia się jej stanu.
Sylwetka Waldera stawała się coraz mniej wyraźna, a wszystko dookoła zaczęła pochłaniać ciemność. Głos mężczyzny stawał się coraz bardziej odległa, pomimo tego, że natychmiast zawrócił i pędem puścił się w jej stronę. Chciała coś powiedzieć, ale z jej gardła wydobył się tylko cichy jęk, gdy upadła na ziemię tracąc przytomność.

~~*~~

 Czując rozpływające się dookoła ciepło, na jej bladej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Otworzyła powoli oczy, uważnie rozglądając się po komnacie. Wystrój pokoju różnił się od tych z jej rodzinnych stron. Otaczały ją ciemne kamienne ściany bez żadnych ozdób, nie licząc kilku świec, rozpalonego kominka i jednego, średniej wielkości okna, które teraz było szczelnie zamknięte. Łóżko, na którym ją położono, było duże i wygodne.
Usiadła powoli, wykrzywiając twarz w grymasie bólu, który przeszył jej prawe ramię i położyła głowę na oparciu. W tym samym momencie ciężkie, drewniane drzwi otworzyły się, wnosząc do środka odrobinę zimnego powietrza i dwóch mężczyzn. Pierwszym z nich był Walder, na którego widok uśmiechnęła się, a drugim nieznanym jej, był gruby chłopak, który czaił się za strażnikiem.
-Jak się czujesz, Mirabell?- strażnik podszedł bliżej, jego twarz ukazywała taką troskę, jakiej nigdy nie widziała nawet u swojej matki czy ojca.
-Dobrze. Chyba ten upadek nie wywołał większych szkód na moim organizmie, niż potłuczone ramię.- odparła znużonym głosem i wbiła wzrok w tłustego chłopaka.- Kim jesteś?
Pod wpływem jej spojrzenia, tamten skulił się i chyląc głowę, odezwał się cicho.
-Nazywam się Samwell Tarly, i...
-Wybiegł nam wczoraj na powitanie. Pomógł mi zaprowadzić panienkę do komnaty.- Wszedł mu w zdanie Walder i stanął obok niego, mierząc go obojętnym spojrzeniem. Mirabell wiedziała dokładnie o czym myślał, dlaczego przyjęli do Nocnej Straży takiego jak on.
Kiwnęła głową i obdarzyła ich ciepłym uśmiechem.
-A co z Aurą i pozostałymi?
-Obecnie znajdują się w jadalni. Jeśli Lady sobie życzy mogę zaraz po nią posłać.
-Dziękuję, ale wolałabym jeszcze chwilę odpocząć. Później muszę spotkać się z Lordem Dowódcą.
-Oczywiście. Jeśli panienka będzie czegoś potrzebowała, będę w pobliżu.- Walder ukłonił się nisko. Sam poszedł za jego przykładem i obydwoje zamknęli za sobą drzwi, pozostawiając ją znów samą. Jeszcze raz objęła wzrokiem pokój, po czym zanurzyła się w miękkiej pościeli i zamknęła oczy.



Rozdział napisany już dawno, ale jakoś nie miałam czasu, aby go dodać. Dziękuję za komentarze pod prologiem, miło wiedzieć, że komuś się podoba.
xx